To już ostatni rozdział. Mam nadzieję, że nie skatujecie mnie za to ;)
Chciałabym znać Wasze ogólne opinie na temat tego opowiadania, czy czegoś było za dużo, czy czegoś w nim zabrakło, jak Wam się czytało rozdziały itp. Pomoże mi to bardzo w pisaniu kolejnych.
Dziękuję Wam za wszystkie komentarze jakie zostawiliście, były na prawdę pomocne i podnoszące na duchu, kiedy zaczynałam powątpiewać w sens pisania tej historii.
Ale to jeszcze nie jest nasze pożegnanie, bo mam nadzieję, że będziecie ze mną na moim drugim blogu.
Wczoraj naszedł mnie taki mega pomysł, ale wymaga on ode mnie wiele czasu, motywacji, weny i kolejnych pomysłów.
Pozdrawiam
Nolca :*
______________________________________________________________
Daniel
rozłożył ręce i czekał. Nic się nie działo. Żadne skrzydła nie wystrzeliły zza
jego pleców.
-
Ty… - Zwrócił się do Shane’a. – Pozbawiłeś mnie tego wszystkiego. – Ruszył w
kierunku brata szybkim krokiem.
Shane
zaczął się cofać w obawie, że Daniel rzuci się na niego z pięściami. Ten jednak
uściskał go tak, jakby spotkał kogoś mu bliskiego po kilkunastu latach. Daniel
cofnął się do tyłu i popatrzył na niego.
-
Nie wiem jak ci się to udało, ale dzięki. Całe życie tego chciałem.
-
Nie dziękuj. W końcu nadal jesteśmy braćmi.
Wszyscy,
którzy znajdowali się na arenie zaczęli głośno krzyczeć i gratulować Shane’owi.
Każdy chciał uścisnąć mu dłoń. W końcu stał się ich bohaterem, ocalił ich
wszystkich.
-
Shane! – Zawołał Caleb zza jego pleców.
Odwrócił
się i zobaczył, że Kathy znów leży na ziemi.
-
Co się stało? – Zapytał Caleb’a.
-
Nie wiem. Stała obok mnie i nagle upadła.
Shane
znów przy niej klęczał. Oddychała, żyła, ale cała się trzęsła.
-
Kathy! Kathy! – Wołał do niej wiedząc, że to i tak nic nie da.
Wiedział,
że łączenie sił jest ryzykownym krokiem przy jej osłabieniu, ale nawet gdyby
jej zabronił, i tak by to zrobiła.
-
Ludzie! Cofnijcie się! – Krzyczała Cleo. – Dajcie jej oddychać!
Z
tłumu wyszedł mężczyzna, którego Shane dawno nie widział. Szczerze mówiąc
widział go przed znalezieniem się w Drayton.
-
Luke? Co tu robisz? – Pytał niedowierzając swoim oczom. – Gdzieś ty się do
cholery podziewał cały ten czas?!
-
Daj mi spokój dzieciaku. To nie była moja wojna. – Odpowiedział kucając przy
Kathy.
-
Twoja nie twoja na pewno byś się przydał. Gdzie byłeś?
-
Shane. – Spojrzał na niego z powagą. – Dasz się skupić, czy twoja dziewczyna ma
tu wyzionąć ducha?
-
To nie moja…
-
Jasne. Więc mogę?
-
Tak.
Luke
położył jedną dłoń na czole Kathy, a drugą na brzuchu. Zamknął oczy i zaczął
szeptać jakieś niezrozumiałe słowa. Jego ręce zaczerwieniły się na chwilę, a
Kathy otworzyła powoli oczy.
-
Musi odpocząć. Ostatnio trochę osłabła z sił. – Powiedział Luke.
-
Skąd wiesz co się działo?
-
To, że mnie tu nie było, nie znaczy, że nic nie wiem.
Luke
wstał i odszedł znikając w tłumie. Shane wziął Kathy na ręce i razem z
Caleb’em, Cleo, Selmą, Kristan’em i Lane’m wrócił do domu.
-
To dlatego nie mogłem nigdy czytać ci w myślach. – Odezwał się Lane dotrzymując
kroku Shane’owi.
-
Serio nie mogłeś? – Zapytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy.
-
Serio. A co? Źle o mnie myślałeś?
-
Niee. – Wyszczerzył się do Lane’a.
Kiedy
znaleźli się w domu wszyscy rozsiedli się wykończeni w salonie, a Shane zaniósł
Kathy do jej pokoju. Położył ją na łóżku i przykrył kocem. Usiadł obok i po
prostu na nią patrzył. W ten dzień, w którym zobaczył ją pierwszy raz od razu
wiedział, że jest dzielna. Patrzył wtedy jak z desperacją wybija krzesłem szybę
w oknie i wydostaje się z płonącego domu. Teraz leżała obok niego z potarganymi
włosami, zadrapanym policzkiem i rozcięciem na czole. Odgarnął kosmyk włosów
zsuwający się jej po policzku.
-
Shane?
Odwrócił
wzrok. Nie chciał, żeby przyłapała go na wpatrywaniu się w nią.
-
Co się stało? – Zapytała zaspanym głosem siadając.
-
Zemdlałaś.
-
Znowu? – Skrzywiła się na tą wiadomość.
-
Powinnaś trochę poleżeć i odpocząć. – Chciał wstać i wyjść z pokoju, ale
złapała go za rękę.
-
Nie idź. Nie chcę być tu sama.
Spojrzał
w te jej niebieskie oczy i wymiękł. W tej chwili chciałby jej powiedzieć
wszystko co czuł w ostatnim czasie. Bił się z własnymi myślami. Nigdy nie był
wylewny, nie miał pojęcia jak wyrażać własne uczucia. Nikt go tego nie nauczył
i nigdy nie miał okazji by to robić. Cały czas się do niego uśmiechała, a on
zerkał co chwilę na jej blade, pełne usta.
-
Narobiłaś mi ostatnio sporo problemów.
Jej
uśmiech zbladł. Co on robi?
-
Ja… - Zaczęła ostrożnie. – Przepraszam, że byłam ciężarem. Chciałam tylko
pomagać.
-
Nie przepraszaj. Pomagałaś, ale kosztem własnego zdrowia i to mnie martwiło.
-
To co zrobiłeś na arenie z Feu było niesamowite. Wiesz. Od czasu jak byliśmy w
lesie wiedziałam, że to ty masz świetlną moc. – Spojrzała w okno a jej wzrok
był nieobecny. – Od samego początku nie potrafiłam wykrzesać z siebie własnej
mocy. Na początku wszyscy myśleli, że żadnej mocy nie mam nawet. Nie mam tyle
siły co wszyscy. Sam wiesz najlepiej. Może i coś tam potrafię, ale nie potrafię
tego utrzymać.
- Wszystko wymaga ćwiczeń. – Przerwał jej
Shane łapiąc ją za rękę, a ona popatrzyła na niego, przez co się trochę
speszył. – Każdy tu ćwiczy latami. Ja trochę ćwiczyłem poza Drayton i sama
wiesz jak to się skończyło.
Shane
odwrócił się i spojrzał na swoje dłonie. Do końca życia będzie żałował tamtego
wieczoru, w którym dwie osoby przez niego zginęły. Kathy przysunęła się do
niego i położyła głowę na jego ramieniu. Ręką głaskała go po plecach.
-
To nie była twoja wina. Żadnego z nas. Nie obwiniaj się o to, bo tak nie da się
żyć.
Odwrócił
się do niej, a ich twarze znalazły się tak blisko siebie, że czuł jej oddech na
swoim policzku. Jego serce w tej chwili biło tak szybko, jakby miało za chwilę
wyskoczyć. W głowie miał tylko jedną myśl, ale bał się. Nawet nie wiedział, czy
ona go lubi.
-
Czemu tak na mnie patrzysz? – Zapytała podnosząc głowę.
-
No bo… - Zaczął, ale nie wiedział co ma jej powiedzieć. – Emm…Bo widzisz…
-
Shane.
-
Hym?
Kathy
położyła dłoń na jego policzku i przybliżyła się do niego jeszcze bardziej.
Uśmiechnęła się i czekała na jego ruch. Usiadł przodem do niej i przyciągnął do
siebie. Patrzyli sobie w oczy a ich nosy delikatnie się stykały. Gładził jej
włosy drżącą dłonią. Jej oczy błyszczały i mógłby się w nie wpatrywać
godzinami. Ślicznie się uśmiechała, a piegi na jej policzkach i nosie dodawały
jej uroku. Nie wiedział, co stanie się przez to całe zjawisko przyciągania, nie
chciał jej skrzywdzić, ale w końcu się przełamał. Jego usta delikatnie dotknęły
jej. Jej wargi drżały i miał nadzieję, że to tylko z powodu uczuć. Ten
pocałunek był spokojny, ponieważ oboje obawiali się tego, co może się stać. Im
dłużej trwał i udowadniał, że wszystko jest w porządku, stawał się
odważniejszy. Shane wplótł palce w jej włosy przyciągając ją do siebie jak
najbardziej się da, jakby nie chciał, żeby mu uciekła. Pragnął tego od chwili,
kiedy się tu zjawiła, kiedy siedziała o świcie w kuchni na parapecie. Kathy
przesunęła swoją dłoń na jego kark, przez co po jego ciele przeszedł dreszcz.
Jej usta były niesamowicie miękkie i smakowały…malinami. Musiała używać
jakiegoś owocowego błyszczyku. Pocałunek stawał się teraz bardziej namiętny.
Wyrażał wszystko, co chciał jej do tej pory powiedzieć. Troskę, strach,
tęsknotę, pożądanie. Poczuł, że się uśmiecha i powoli się odsunął. Oboje szybko
oddychali. Ktoś zapukał do drzwi i odskoczyli od siebie jak poparzeni.
-
Można? – W drzwiach stanęła Cleo.
-
Jasne. – Odpowiedziała Kathy przeczesując ręką włosy.
-
Co tu się działo? – Zapytała przyglądając im się uważnie. – Żarówki na dole
powysiadały.
Kathy
spojrzała na Shane’a, który siedział tyłem do Cleo i powstrzymywał śmiech.
-
Nic się nie działo.
-
Lane pyta jak się czujesz i czy masz siłę zejść na dół coś zjeść.
-
Myślę, że tak. Tylko chciałabym się ogarnąć trochę.
Cleo
spojrzała na plecy Shane’a, potem na Kathy i puściła do niej oczko unosząc
kciuki w górę. Wyszła zamykając za sobą drzwi. Shane pocałował ją w czoło i
wstał kierując się do drzwi.
-
Pójdę też się trochę ogarnąć i czekam na dole.
Wymienili
jeszcze uśmiechy i Shane zamknął drzwi z drugiej strony. Teraz może już być
tylko lepiej.
Miesiąc
później.
Było
późne popołudnie, a słońce chyliło się ku zachodowi. Jego pomarańczowo różowe
promienie rozlewały się po czystym, błękitnym niebie. Lekki wietrzyk powiewał
między koronami drzew otaczającymi arenę. Feu fruwał nad głowami grupki osób,
która siedziała na trawie i odpoczywała po całym dniu ćwiczeń. Cleo ze swoimi
świeżo pomalowanymi paznokciami kolejny raz próbowała zapleść Selmie dwa
warkocze, które za nic nie chciały wyjść. Caleb, który nadal czuł się nieswojo
w ich towarzystwie czytał historię Drayton. Minie trochę czasu zanim poczuje
się ich przyjacielem, w końcu był po tej złej stronie i o mało co nie
skrzywdził Kathy. Kristan bawiąc się magią ziemi przeszkadzał Cleo, wytwarzając
co chwilę wokół niej pędy przeróżnych roślinek. Kathy siedząc między nogami
Shane’a opierała się o niego plecami z zamkniętymi oczami chłonąc ostatnie
promienie słońca. W takich momentach czuła się najszczęśliwszą osobą na
świecie. Przy nim nie musiała niczym się martwić, wiedziała, że zawsze będzie
się o nią troszczył i nigdy jej nie zawiedzie. Opanowali zjawisko przyciągania
na tyle, by nie ujawniało się za każdym razem, kiedy się dotkną. Pojawiało się
dopiero wtedy, kiedy tego chcieli, lub było to konieczne podczas ćwiczeń. Starali
się używać go jak najmniej, ponieważ nadal wysysał z Kathy dużo sił, co
kończyło się w prawie każdym przypadku osłabieniem na długie godziny. Shane nie
musiał już nosić rękawiczek i teraz głaskał Kathy po włosach. Otwierając oczy
zauważyła, że ktoś do nich idzie.
-
Valerie. – Wyszeptała, na co wszyscy odwrócili się w drugą stronę.
-
Przepraszam, że przeszkadzam w odpoczynku. – Powiedziała uśmiechając się
pogodnie. – Kathy, twoi rodzice przyjechali. Przyjdź za chwilę do mojego
gabinetu.
Valerie
stała się zupełnie inną kobietą. Na początku wydawała się zimna i pozbawiona
uczuć, zawsze poważna. Teraz była pogodna, cały czas się uśmiechała, jakby
wszystkie jej zmartwienia odeszły. Kathy powoli wstała otrzepując się z trawy,
która przyczepiła się do jej spodni. Shane zrobił to samo, a na jego twarzy
pojawił się smutek.
-
Myślisz, że będą chcieli cię zabrać do domu? – Zapytał trzymając jej dłonie w
swoich.
-
Nie wiem. – Odpowiedziała. Bała się tego od chwili, kiedy dowiedziała się, że z
pomocą Valerie została uniewinniona za tamten pożar.
Ruszyła
przed siebie zostawiając przyjaciół na arenie. Denerwowała się, a przecież to
byli tylko jej rodzice. Chciała im o wszystkim opowiedzieć. Chciała przedstawić
im Shane’a. Weszła do gabinetu Valerie przez oszklone drzwi. Pod oknem stał
Lane blado się uśmiechając.
„Coś
nie tak?” Zapytała go w myślach Kathy, ale on tylko wzruszył ramionami.
-
Kathy! – Jej matka prawie do niej podbiegła, by wziąć swoją córkę w ramiona. –
Jak ja się za tobą stęskniłam kochanie.
-
Ja za wami też.
-
Mamy dla ciebie świetną wiadomość. – Powiedział ojciec Kathy. – Z racji tego,
że zostałaś uniewinniona możesz wrócić wcześniej do domu.
Kathy
popatrzyła najpierw na swoich rodziców, potem na Valerie i Lane’a. Cieszyła się
z uniewinnienia, ale nie chciała wracać do domu. Chciała tutaj zostać, z nowymi
przyjaciółmi.
-
Jeśli pójdziesz się teraz spakować to możesz wrócić jeszcze dzisiaj. – Mówiła
podekscytowana mama Kathy.
-
Ale mamo… - Zaczęła Kathy. – Ja nie chcę wracać. Chcę tutaj zostać.
Obserwowała
jak z twarzy jej matki znika radość i maluję się zdziwienie.
-
Jak to chcesz zostać? Przecież nawet nie chciałaś tu przyjeżdżać.
-
Tak, ale poznałam tu wspaniałych przyjaciół. Nie chciałabym ich zostawiać. Poza
tym przecież mogę dokończyć naukę tutaj. Prawda? – Zwróciła się do Valerie.
-
Oczywiście, że tak. Jeśli twoi rodzice się na to zgodzą.
-
Córciu, jesteś pewna? Nie będziemy się widzieli tyle czasu.
-
Można to potraktować jak wyjazd do akademika. – Powiedziała wesoło Kathy.
-
Poza tym, mogą ją państwo odwiedzać trochę częściej. Wcześniej nie było takiej
możliwości wiadomo z jakiego powodu. Ale teraz myślę, że nie będzie to
problemem.
Mama
Kathy popatrzyła na swojego męża, który wzruszył tylko bezradnie ramionami.
-
Skoro chce to niech zostanie. Daleko jej nie zostawiamy. I jak widzisz, nic jej
się złego tutaj nie dzieje. – Powiedział.
Kathy
wyszła z gabinetu razem z Lane’em. Jej rodzice chcieli omówić wszystkie
szczegóły tego dłuższego pobytu tutaj, więc nie chcieli im przeszkadzać. Koło
drzwi wejściowych stał zmartwiony Shane. Kathy podeszła do niego ze smutną
miną. Widziała malującą się rozpacz w jego oczach i nie mogąc wytrzymać dłużej
uśmiechnęła się szeroko.
-
Zostaję!
Oczy
Shane’a rozbłysły, wziął ją w ramiona i zaczął obracać się z nią wokół własnej
osi. Postawił ją na ziemi i pocałował. Usłyszeli za plecami kaszlnięcie, a
kiedy się odwrócili zobaczyli rodziców Kathy i rozbawioną Valerie. Jej ojciec
mierzył Shane’a wzrokiem od dołu do góry, a mama wyglądała jakby miała zaraz
zacząć skakać ze szczęścia.
-
Em… Mamo, tato to jest Shane. – Przedstawiła go.
-
Masz chłopaka! – Krzyczała mama Kathy. – Nareszcie!
-
Mamo. Przestań. Zawstydzasz mnie.
Kathy
z Shane’em chwilę rozmawiali z jej rodzicami. Jej ojciec nie był zły, wydawał
się akceptować Shane’a po krótkiej rozmowie z nim. Pożegnali się z nimi i
odjechali, a oni wrócili na arenę do przyjaciół z nową, radosną wiadomością.
THE END